niedziela, 20 listopada 2011

GŁOŚNIEJ! vs ciszej...
Rzecz o poszukiwaniu społecznego consensusu. Rozmowa z profesorem Radosławem Markowskim.

available in english!

20 września 2011 r. odbyliśmy w Centrum Smolna spotkanie redakcyjne, którego gościem był profesor Radosław Markowski. W rozmowie udział wzięli (na zdjęciu od lewej): Wiesław Uchański, Maciej Czeredys, Emilia Bogdanowicz, Radosław Markowski, Eliza Celoch, Marcin Makulec, Artur Jerzy Filip oraz Karolina Filip (fot.).

Wraz z początkiem tegorocznego lata, grupa młodych ludzi zapragnęła obudzić Warszawę. „Pora zerwać z komunistyczną tradycją ciszy nocnej” – domagali się. „Śródmieście może i powinno być pełne ruchu, pozytywnej energii i muzyki!”

Trzeba przyznać, że nie brakowało im pomysłowości ani wiary w słuszność sprawy. Spotkali się z licznymi głosami poparcia ze strony osób, które tak jak oni marzą o mieście tętniącym życiem; także w nocy. Postulowano wyznaczenie w śródmieściu specjalnych stref publicznych, w których przez całą noc mogłyby funkcjonować ogródki kawiarniane i piwne. Powołano się na przykłady innych miast z Polski i zagranicy.

W odpowiedzi swoje argumenty wyłożyli zwolennicy ciszy nocnej. I tak przez warszawskie media przetoczyła się burzliwa dyskusja, dzięki której poznaliśmy wiele stanowisk i opinii. Tylko czy coś z tego wynikło? Ostatecznie większość z nas opowiedziała się po którejś ze stron - pochopnie spolaryzowaliśmy się wzajemnie na tych, którzy o niczym innym nie myślą, jak tylko o codziennych imprezach, hałasach i zabawie; oraz na tych, którzy jutro rano idą do pracy, mają małe dzieci i cenią sobie przede wszystkim spokój i bezpieczeństwo.

Wojciech Tymowski w Gazecie Stołecznej podsumował: „Wraca spór stary jak walka postu z karnawałem. Choćby z powodu zbliżającego się Euro 2012 będą się nim musiały znów zająć władze miasta. I decydować, jak głośno może być, gdzie i kiedy?”

Dzisiaj problem dosłownie ucichł, ale czy stało się to wskutek jakiejś konstruktywnej ingerencji władz? Raczej nie. Po prostu sezon dobiegł końca i spadająca drastycznie temperatura na jakiś czas pogodziła zwaśnione strony. ‘Imprezowicze’ sami opuścili ulice i pochowali się we wnętrzach klubów i dyskotek. A ‘spokojni obywatele’ szczelnie pozamykali okna, przy okazji wyciszając skutecznie wnętrza swoich mieszkań. Zasadniczo jednak wszystko pozostało po staremu. Możemy spodziewać się, że problem powróci na wiosnę.
Dlatego w naszym Kwartale Muzycznym temat podejmujemy już dzisiaj – w końcu problem dotyka nas bezpośrednio. Jak tutaj będzie? Cicho czy głośno? A przede wszystkim: kto o tym zadecyduje? Dobre pytanie.

Istnieją wyzwania, które raz postawione, wymagają nieustannego mierzenia się z nimi – tak jak deklaracje, które raz złożone, nigdy nie pozwalają o sobie zapomnieć. Gdy obwieszczaliśmy wszem i wobec nasze marzenie, czyli ożywienie idei Kwartału Muzycznego, nie stroniliśmy wcale od sformułowania wyrazistego fundamentu, na którym nasze działania opierać się powinny. Nasze motto zabrzmiało donośnie: wyobrażaliśmy sobie, że otwartość, obywatelskość oraz egalitaryzm nie tylko wpiszą się nieodłącznie w tożsamość Kwartału, ale że to właśnie dzięki nim jego powstanie okaże się w ogóle możliwe.

Wydaje się oczywistym, że już sam sposób, w jaki kształtujemy miasto, skutkuje tym, jakim to miasto rzeczywiście się staje. Przyznajemy, że ideały do których zmierzamy nie są osiągalne ‘od zaraz’ i w pełni, i tym samym godzimy się z faktem, że zawsze będziemy najwyżej w drodze ku nim. A to oznacza, że ideały te osiągać możemy o tyle tylko, o ile zgodnie z ich duchem zmierzać ku nim będziemy. Nie może być mowy o środkach uświęconych przez cele.

Wśród animatorów warszawskiej kultury panuje zasadnicza zgoda w tej kwestii: przede wszystkim należy wsłuchać się w głos mieszkańców – potencjalnych odbiorców, włączyć ich w proces podejmowania decyzji i kreacji wydarzeń, tak aby sami czuli się gospodarzami i współtwórcami. Dzięki temu także sami mieszkańcy stają się coraz bardziej aktywni. Wszyscy coraz lepiej rozumiemy nasze role i reguły gry. Jest coraz więcej chętnych, aby brać sprawy w swoje ręce. Wszyscy poznajemy swoje prawa i możliwości. Istnieje też pewna przestrzeń swobody, dzięki której zmiany są możliwe.

Wygląda na to, że Warszawa naprawdę staje się coraz bardziej obywatelska – niezależnie od tego, jak wiele jeszcze nam do ideału brakuje. Cieszy nas to. Co jednak w sytuacji, kiedy problem nie tkwi ani w pasywności mieszkańców ani w autorytarności i opresywności władzy? Co jeśli nie można już szukać winnych w Nich – urzędnikach nieskorych do współpracy, ani w Nas – biernych mieszkańcach ceniących jedynie święty spokój? Co w sytuacji, gdy wobec jakiegoś problemu my sami jesteśmy podzieleni? No cóż zrobić, chociażby, z tą nieszczęsną ciszą nocną?

wtorek, 8 listopada 2011

Jazzowa strona Święta Muzyki
czyli wywiad ze Zbigniewiem Namysłowskim

Eliza Celoch: Dlaczego podoba się Panu idea Święta Muzyki?

Zbigniew Namysłowski: To będzie pierwsze Święto Muzyki w Warszawie. W Europie już się rozprzestrzeniło. Jest bardzo wesołe, radosne. Tego dnia nikt na muzyce nie zarabia. To się dzieje samo z siebie dla przyjemności. To święto przyjemności z grania i słuchania muzyki.

E.C.: Podczas Święta Muzyki opiekuje się Pan jedną sceną.

Z.N.: Ja zajmuję się jednym miejscem przed Pałacem Branickich na Nowym Świecie - dawnym Urzędem Stanu Cywilnego. Jest to oczywiście scena jazzowa. Oprócz tej sceny mam pod opieką ciuchcię, którą Traktem Królewskim będą jechać muzycy uprawiający jazz dixielandowy, na wzór parad nowoorleańskich. Grany będzie stary tradycyjny jazz. Do tej pory są w Warszawie tacy fanatycy... O 14.00 ciuchcia ruszy i pojedzie całym traktem Królewskim tam i z powrotem. O 16.00 rozpocznie się granie jazzowe. O 19.00 gram z kwintetem, o 20.00 z big-bandem - siedemnastoosobą orkiestrą (cztery trąbki, cztery puzony, pięć saksofonów: dwa altowe, dwa tenorowe, jeden barytonowy). W Domu Kultury Praga też odbędą się jazzowe występy. Tam o 18.00 będzie grał nasz saksofonista tenorowy.

E.C.: Jak wyobraża Pan sobie Kwartał Muzyczny?

Z.N.: Jako jeden wielki muzyczny przemysł. Zorganizowane granie. Tylko potrzebne by było dobre nagłośnienie.

rozmowę przeprowadziła
ELIZA CELOCH

poniedziałek, 31 października 2011

Kolońska Noc Muzyki

Tak, tak, skojarzenia są właściwe – Noc Muzeów, prawda? Wystawy, akcje artystyczne, wernisaże, ludzie spacerujący od jednego miejsca do drugiego, kolejki przed wejściem szybko przeradzające się w doraźny, ruchomy salon dyskusyjny nad kondycją współczesnej sztuki. U nas i w wielu innych krajach to doroczne wydarzenie ma stałych fanów a nowych zainteresowanych z roku na rok przybywa coraz więcej.

A w Kolonii? Z zainteresowaniem, od kilku miesięcy, obserwuję tutejsze wydarzenia kulturalne. Dziesiątego września, kilka minut po godzinie osiemnastej, w ponad 25 miejcach rozbrzmiały pierwsze dźwięki saksofonu, pianina, perkusji i wiolonczeli. Setki ludzi, z pozakreślanymi programami w rękach, słuchało artystów z całego świata. Jazz, elektronika, chóry kościelne, muzyka klasyczna, muzyka etniczna, brazylijska, francuska, kubańska czy hinduska. Można by wymieniać jeszcze długo.

Oferta miejsc i scen koncertowych była ogromna. Miłośnicy wygodnych wnętrz i klasycznych dźwięków kierowali swoje kroki na koncert do Filharmonii Kolońskiej. Dla tych, którzy chcieli zrelaksować się przy kameralnej muzyce etnicznej lub posłuchać muzyki sakralnej, otworem stały romańskie kościoły. Elektronika królowała w  lokalnych domach  kultury i starych młynach przerobionych na nowoczesne kluby. Dla całej reszty, która chciała potańczyć przy gorących rytmach, posłuchać jazzu lub poetyckich deklamacji przy akompaniamencie, dostępne były sale w szkołach muzycznych i  w muzeach.

W tym wielkim i wspaniałym przedsięwzięciu uczestniczyło ponad 100 wykonawców i jedynym kłopotem, jeżeli o kłopocie można tu w ogóle mówić, było bogactwo oferty. Przez kilka dni, starałam się dokonać własnego wyboru i ułożyć własną listę, oznaczając zielonym kolorem występy priorytetowe a żółtym, opcję „b”. Udało mi się wysłuchać, niestety, tylko pięciu  koncertów, choć na mojej „krótkiej” liście było ich dwa razy więcej.

Moja Noc Muzyki odbyła się pod znakiem jazzu i rytmów latynoskich, choć po drodze pojawiały się i inne dźwięki. Naszą muzyczną wędrówkę rozpoczęliśmy od koncertu Jazzhaus Big Band w Wyższej Szkole Muzyki i Tańca. W programie na ten wieczór pojawiły się utwory Louisa Armstronga, Elli Fitzgerald i Glenna Millera. Liczna orkiestra i cztery wokalistki poradziły sobie z tym repertuarem znakomicie a zachwycona widownia podrygiwała rytmicznie w takt znanych klasyków. Kolejnym punktem programu był koncert Stephanie Bosch w kościele Św. Urszuli. Zdecydowanie inny klimat muzyczny. Występ otwierała tradycyjna hinduska raga na flecie banuri, następnie, przy akompaniamencie kolejnych instrumentów, tabli i tanpuri, wysłuchaliśmy hinduskiego folku. Ludzi było niewiele, muzycy nie mieli żadnego nagłośnienia, ale atmosfera zimnego, kamiennego kościoła przetkana lekkimi dźwiękami fletu i bębenka sprawiała niesamowite wrażenie. Wnętrze kościoła było tak magiczne, że postanowiliśmy zostać tam na następny koncert, jak się potem okazało, najsłabszy ze wszystkich wysłuchanych tego wieczoru. Była to młoda grupa jazzowa o4g3, która tak zatraciła się w improwizacji na saksofony i klarnet, że muzyka traciła melodię, a dźwięki bezładnie błądziły po wnętrzu. Szkoda, bo i samo miejsce i instrumenty mogły być wykorzystane znacznie lepiej.

Na kolejny występ czekaliśmy w długiej kolejce. To był prawdziwy strzał w dziesiątkę! Zespół Eierplätzchenband jest grupą kubańsko-niemiecką, ale grają głównie rytmy kubańskie, zbliżone do Buena Vista Social Club. Wielkim atutem tej grupy jest latynoska wokalistka, która swoim miękkim, lekkim głosem i pięknymi ruchami dodaje wykonywanym utworom  niezwykłej energii. Koncert był wspaniały. Widownia, i młodzi i starsi, porwana fantastycznym brzmieniem, tańczyła pomiędzy muzykami, zabawa była wspaniała, udało nam się nawet nakłonić zespół do trzech kolejnych bisów.

Ostatni koncert był ukoronowaniem całego przedsięwzięcia. W pięknym budynku starego miejskiego lombardu spędziliśmy ostatnie półtorej godziny Nocy Muzyki. Wybraliśmy koncert grupy Batida Diferente. Zaspół łączy muzyków niemieckich i brazylijskich z fenomenalną wokalistą o lekko zachrypniętym głosie, Patricią Cruz. Rytmy bossa novy, samby i maracatu z elementami jazzu i folku były prawdziwą ucztą i sprawiły, że na krótki czas wszyscy przenieśliśmy się do odległej Brazylii. Koncert zakończył się około 2.30 i wraz z nim  nasza  tegoroczna Noc Muzyki w Kolonii.  

Warto jeszcze kilka słów poświęcić bardzo dobrej organizacji samej imprezy. Pomijając szeroką akcję reklamową na ulicach miasta, program imprezy dostępny był z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Zawierał szczegółowe informacje o koncertach, wiadomości o artystach, dokładny plan miasta a nawet opis poszczególnych instrumentów w danym zespole. Tak więc każdy miał czas, aby dokładnie zapoznać się z ofertą i świadomie dokonać najlepszego dla siebie wyboru. Bilet wstępu za 15E upoważniał do wejścia na wszystkie koncerty. Kupić go można było w centralnym punkcie miasta lub przy wejściu na dowolny występ. Koncerty odbywały się tylko we wnętrzach tak, aby w późnych godzinach nocnych nie zakłócać ciszy ani porządku w mieście. Sam repertuar też ustawiony był tak, aby głośniejsze i bardziej żywiołowe występy odbyły się jeszcze przed ciszą nocną. Każdy z koncertów trwał niespełna godzinę. Przy ogromnym aplauzie słuchaczy, muzycy zostawali na scenie trochę dłużej, ale program był tak napięty, że czasu wystarczyło na jeden-dwa bisy.  

A jeżeli, za rok, ktoś z Was będzie miał ochotę ciekawie spędzić weekend w niedalekim sąsiedztwie, pomysł na Noc Muzyki w Kolonii wydaje mi się kapitalny. Ja, w każdym razie, polecam serdecznie. Bo muzyka, jak zwykle łagodzi obyczaje!

Ewa GUMKOWSKA

niedziela, 30 października 2011

O inspiracjach i tajemnicach organizacyjnych
czyli wywiad z Anną Mamińską
koordynatorką Święta Muzyki

Eliza Celoch: Skąd pomysł na to, by w Warszawie urządzić Święto Muzyki?

Anna Mamińska: W moim przypadku pomysł wziął się ze spotkania z Georgesem Perot, który jest organizatorem Święta Muzyki w Atenach i tam na ogromną skalę realizuje je już od 12 lat. Poznałam go podczas Targów Muzyki Świata Worex i Georges zaraził mnie tam swoim entuzjazmem. Opowiadał o tym, jak organizuje to wydarzenie u siebie, jak wygląda to w innych krajach Europy i stwierdził, że najwyższy czas urządzić Święto Muzyki w Polsce. Jest to bardzo charyzmatyczna postać. Przez internet via skype ustaliliśmy zarys tego wydarzenia i od niego wciąż dostaję takie know-how.

Postanowiłam złożyć wniosek do Urzędu Miasta o dofinansowanie tego projektu. Nie udało się uzyskać tych funduszy, ale mimo to postanowiłam się nie poddawać i podjąć współpracę z domami kultury. I odezwał się do mnie Jarek Chołodecki z Centrum Smolna. Postanowiliśmy to zorganizować razem.

Muzyka jest bezpośrednio częścią mojego życia. Gram w Rucie na fideli płockiej - instrumencie strunowym smyczkowym zrekonstruowanym na podstawie znalezisk archeologicznych w 1985 r. w Płocku. Tak zwaną technikę paznokciową dobrała do tego instrumentu Maria Pomianowska, a ja jestem jej uczennicą.

W Święcie Muzyki ujęło mnie to, że jest to święto eksponujące radość grania, taka sztuka dla sztuki. Jako organizatorka różnych festiwali mam dość komercyjnego charakteru muzyki, różnych kompromisów, na które idzie się po to, by wszystko sprzedać. Często muzyce brakuje przekazu i takiego dobrego ducha. A wydaje mi się, że Święto Muzyki to dobra okazja, by sięgnąć do takiego radosnego ducha bezinteresownego muzykowania. Dla mnie to wydarzenie jest czymś w rodzaju urodzin, czymś w rodzaju oddania hołdu muzyce. A że muzyka jest sztuką, która chyba najbardziej bezpośrednio potrafi oddziaływać na ludzi, to uważam, że idea tego święta ma szansę dotrzeć do szerokiej publiczności. Bardzo mnie cieszy międzynarodowy wymiar tego wydarzenia, to, że tyle osób na świecie w jednym dniu wychodzi na ulice i cieszy się zewsząd dobiegającą muzyką. Mam nadzieję, że będziemy to rozwijać w takim kontekście bardziej międzynarodowym.

E.C.: Jakie zespoły zgłosiły się do tej pory? Czy opowiedziałabyś z jakimi stylami będzie mógł się 21 czerwca spotkać mieszkaniec Warszawy na trasie Kwartału Muzycznego, jedynej w swoim rodzaju muzycznej dzielnicy?

A.M.: Będą style wszystkie możliwe. Sporo zespołów klasycznych, wiele zespołów rockowych i hardrockowych, reggae. Są też projety popowe, jazzowe, jest troszkę zespołów ludowych, folkowych, grających muzykę wiejską, trochę projektów eksperymentalnych. Są zespoły dziecięce i chóry. Są soliści instrumentaliści. Swój udział w wydarzeniu zadeklarowali m. in. Andrzej Jagodziński Trio, Grażyna Auguścik, Maria Pomianowska z zespołem. Na zaproszenie Instytutu Cervantesa pojawi się zespół Altraste - prosto z Wysp Kanaryjskich. Na pewno będzie szwajcarski zespół Pamplemousse, który wykonuje piosenkę francuską, ciekawy zespół Daktari, który inspiruje się muzyką klezmerską. Z ostrzejszych brzmień pojawi się Futurobnia, Syrbski Jeb. Warto powiedzieć o zespole Mute, który pojawił się w zeszłym roku na debiutach w Opolu. Na facebooku Święta Muzyki staramy się na bieżąco przekazywać informacje o wykonawcach, którzy już potwierdzili swój udział w wydarzeniu.

E.C.: Byłaś koordynatorką wielu wydarzeń kulturalnych na Pradze, m. in. cyklu koncertowego EtnoPraga, Festiwalu Nowa Muzyka Żydowska czy Pleneru Praskiego. Jesteś polską laureatką konkursu dla młodych przedsiębiorców branży muzycznej - Young Creative Entrepreneur 2008. Obecnie wraz z Natalią Orbaczewską koordynujesz wielką imprezę muzyczną - Święto Muzyki. Jak Ci się pracuje przy organizacji tego przedsięwzięcia? Będzie to w końcu bezprecedensowe wydarzenie w stolicy. Czy napotykałaś jakieś trudności, czy może zdarzały się sytuacje, w których los mile Cię zaskoczył?

A.M.: Mogę powiedzieć, że przy okazji organizacji Święta Muzyki miałam okazję poznać wiele ciekawych osób bardzo entuzjastycznie nastawionych do idei Święta Muzyki i fachowo podchodzących do realizacji różnych zadań i bardzo się cieszę, że wyłoniła się taka grupa osób, które są niezwykle pomocne przy realizacji tego przedsięwzięcia. Fantastyczne jest to, że czuje się tu taką pracę grupową, że każdemu zależy, żeby wyszło to jak najlepiej i każdy jest gotów dać z siebie jak najwięcej. Zdarzają się trudności, mamy pewne braki - są to pewne braki finansowe. Także cały czas poszukujemy sponsorów, a nie potrzebujemy wiele środków, tylko pieniądze, aby zabezpieczyć nagłośnienie części wydarzeń czy też zapewnić ochronę albo tak prozaiczne rzeczy jak poczęstunek dla wykonawców. Na szczęście udało nam się zjednać partnerów, którzy wnoszą bardzo wiele. Często są to w pełni wyposażone sceny z nagłośnieniem i oświetleniem.

E.C.: Czy Święto Muzyki będzie w Warszawie imprezą cykliczną odbywającą się co roku w pierwszy dzień lata?

A.M.: Wierzę, że tak i wierzę, że będzie się cały czas rozwijać i stanie się wydarzeniem dominującym, jeśli chodzi o czerwcowe imprezy warszawskie. Mam też nadzieję, że uda nam się promocyjnie przebić ze Świętem Muzyki. Zakładając, że w tym roku wypracujemy sobie podstawowy schemat organizacji, to w przyszłym roku łatwiej będzie pozyskiwać partnerów w postaci ambasad, instytucji kultury oraz sponsorów. Mam nadzieję, że będzie się rozwijać współpraca międzynarodowa, że będziemy się intensywnie wymieniać zespołami i promować zespoły warszawskie na arenie międzynarodowej. I bardzo liczę na to, że uda nam się w przyszłym roku pozyskać fundusze, które pozwolą nam bardziej swobodnie i profesjonalnie działać.

E.C.: Czyjego występu najbardziej nie możesz się doczekać?

A.M.: Koordynuję to wydarzenie i chciałabym zobaczyć wszystkie występy, ale jest to absolutnie nierealne. Tak naprawdę nie wiem, gdzie ja powinnam się znaleźć tego wieczora... Z tej racji, że pracuję w Domu Kultury Praga będę się raczej skupiać na wydarzeniach po tej stronie Wisły, oglądać zespoły, które wystąpią na scenie Konesera. A będzie to szwajcarski zespół Pamplemousse i hiszpański zespół - ale nie mam jeszcze potwierdzenia - Giulia y los Tellarini. Jeśli oni przyjadą, to właśnie ich nie mogę się doczekać najbardziej. Jestem też ciekawa, jak wypadną zespoły występujące w nietypowych miejscach, jaka będzie reakcja publiczności na grupę śpiewaków śpiewającą w centrum handlowym albo gdzieś na ulicy. Bardzo mnie to interesuje, w jaki sposób warszawska publiczność przyjmie to wydarzenie, a mam nadzieję, że przyjmie je przyjaźnie.

rozmowę przeprowadziła
ELIZA CELOCH

O radości spontanicznego grania
czyli wywiad ze znakomitym duetem
Fluent Ensemble

Eliza Celoch: Czy mógłbyś opowiedzieć o swoim zespole?

Paweł Janas: Pierwszym moim zespołem jest Fluent Ensemble. Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów. Na początku grając razem uczyliśmy się, aby zaliczyć przedmiot - kameralistykę. Z czasem zrodził się cały projekt. Stwierdziliśmy, że takie instrumentarium - akordeon i saksofon ma dużą przyszłość. Te instrumenty zostały wprowadzone na Akademię Muzyczną najpóźniej. I właśnie teraz literatura muzyczna na nie rozwija się najprężniej. Obecnie gramy różną muzykę, różne gatunki.Drugim moim zespołem jest Fantango Quintet (założony rok temu). Jak sama nazwa wskazuje, specjalizujemy się w tangu Astora Piazzoli. Ale mamy w planach granie szeroko pojętej muzyki latynoamerykańskiej. W skład zespołu wchodzi akordeon (Paweł Janas), skrzypce (Mateusz Konopelski), fortepian (Piotr Kopczyński), kontrabas (Wojciech Zeman), gitara (Maciej Kopczyński). Wszystko było skrupulatnie przeze mnie zaplanowane - chciałem zebrać najlepszych muzyków. W zespole może nie ma podziału na role, ale świetnie się razem organizujemy. Graliśmy w Pałacu Kultury i Nauki, w różnych klubach, będziemy grać w Dziekance, w sierpniu na Zamku Królewskim.

Wojciech Psiuk: Ja mogę wspomnieć o swoim drugim zespole: Morpheus Saxophone Quartet. A grają w nim Wojciech Psiuk - saksofon sopranowy, Alicja Szlempo - saksofon altowy, Szymon Nidzworski - saksofon tenorowy, Mateusz Majchrzak - saksofon barytonowy. Myślę, że kwartet saksofonowy to rzadkość. Jeśli już pojawiają się zespoły tego rodzaju, to trudno o wysoki poziom.Chcemy współpracować z kompozytorami młodego pokolenia. W tym momencie współpracujemy z Darkiem Przybylskim.Jeśli natomiast chodzi o Fluent Ensemble, Paweł już chyba opowiedział o wszystkim, co najważniejsze. Po prostu widzieliśmy, że to ma coraz większy sens.

E.C.: Dlaczego podoba Ci się idea Święta Muzyki? Dlaczego chcesz wziąć w nim udział?

P.J.: Wojtek wysłał ofertę do Centrum Smolna i Natalia się odezwała. Byłem na pierwszym spotkaniu organizacyjnym - reprezentowałem UMFC - i stwierdziłem, że Święto Muzyki to kapitalny pomysł. Myślę, że to będzie świetna zabawa. Byłoby cudownie, gdyby wszystko tętniło jakąś muzyką. W każdym zakątku inny klimat. Muzyka klasyczna, etniczna czy wręcz ludowa, polska i zagraniczna. Wydaje mi się, że Święto Muzyki będzie się cieszyło ogromnym zainteresowaniem. I trzeba by było jak najwięcej ludzi w to zaangażować. W takim ulicznym graniu powinna się pojawić muzyka z innych krajów, kultur.

W.P.: Sama idea jest bardzo ciekawa - aby wyjść do ludzi z muzyką. Nie wiem, co mógłbym dodać. Popieram takie idee.

E.C.: Czy ma dla Ciebie znaczenie fakt, gdzie koncertujesz, to znaczy czy zauważasz jakieś nowe wartości akustyczne i estetyczne w wykonywaniu muzyki poza salą koncertową - na świeżym powietrzu lub w restauracji/pubie/kawiarni? Czy jesteś elastyczny w kwestii wyboru miejsca do grania? Gdzie na pewno byś nie zagrał?

P.J.: W życiu grałem już chyba wszędzie: od ogniska przez domówki, knajpki po saloniki prywatne, wielkie sale koncertowe, filharmonie. Jeśli chodzi o wrażenia akustyczne, estetyczne, lepiej mi się gra w sali koncertowej niż w domu. Ale niejednokrotnie grałem w plenerze i okazywało się, że spotkałem się z kapitalną reakcją publiczności. Kiedy byłem z Wojtkiem w Wiedniu, spróbowaliśmy sił na ulicy. A niektóre miejsca miały dobrą akustykę - dźwięki odbijały się od ścian budynków w centrum. Spotkaliśmy tam zresztą uroczy kwartet smyczkowy z Polski - studentki Akademii Muzycznej w Łodzi.

W.P.: Jeśli akustyka jest dobra, a do lokalu, w którym gramy, przychodzą ludzie, którzy chcą słuchać tej muzyki, to taka praca jest bardzo satysfakcjonująca, jest przyjemnością. Wczoraj niestety graliśmy w miejscu, w którym nie czuliśmy się za bardzo słuchani.Bardzo ważna jest przyjemność płynąca z występu. Oczywiście zgadzam się, że akustyka jest bardzo ważna i w filharmonii gra się bardzo dobrze, ale poza salą koncertową publiczność reaguje często bardzo spontanicznie - pojawiają się owacje, okrzyki, komentarze, ma się naprawdę żywy kontakt ze słuchaczami, a to jest bardzo istotne. W filharmonii obowiązuje pewien savoire-vivre, w klubie jazzowym - luz i czasem jest więcej przyjemności z grania, jak się widzi reakcje. Rówież dopisująca frekwencja sprawia, że naprawdę chce się grać. Myślę, że jeśli chodzi o wybór miejsca, jestem bardzo elastyczny. Nie mam oporów przed graniem w plenerze. To ma być przyjemność z grania i ze słuchania.

E.C.: Zagrałbyś w metrze?

W.P.: Zagrałbym.

E.C.: A Ty, Paweł?

P.J.: Tak, nawet kiedyś raz spróbowałem.

E.C.: Jakie masz muzyczne plany i cele w najbliższej przyszłości?

P.J.: W październiku wyjeżdżam na stypendium do Wiednia. Nie spieszę się do tego, żeby się ukierunkować. Warszawa to zbieranina ludzi z różnymi zainteresowaniami. Myślę, że wszystko się w najbliższej przyszłości u mnie wyklaruje. Zapraszam serdecznie na stronę internetową www.paweljanas.com

W.P.: Ja również w przyszłym semestrze jadę do Wiednia. Nie można się ograniczać do jednego ośrodka. Chciałbym skończyć studia i grać jako solista i kameralista. Poza tym w trakcie powstawania jest obecnie strona internetowa Fluent Ensemble. Tymczasem można nas znaleźć na myspace.com/fluentensemble

rozmowę przeprowadziła
ELIZA CELOCH

O sukcesie Najdłuższych Urodzin
i emocjach przed pierwszym
Świętem Muzyki

Wywiad z Marcinem Wojdatem
Dyrektorem Centrum Komunikacji Społecznej
Pełnomocnikiem Prezydenta m.st. Warszawy ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi
Przewodniczącym Kapituły Konkursowej w Konkursie na Najlepszą Warszawską Inicjatywę Pozarządową Roku 2010

Eliza Celoch: Czy Pan jako członek Kapituły Konkursowej mógłby się wypowiedzieć na temat werdyktu Konkursu na Najlepszą Inicjatywę Pozarządową Roku 2010? Co Pan myśli o Najdłuższych Urodzinach?

Marcin Wojdat: Najdłuższe Urodziny - to było wydarzenie wyjątkowe między innymi w kontekście organizacyjnym. Do jego realizacji nie wykorzystano dużych środków finansowych i technicznych. Wyjątkowością tej inicjatywy była również spontaniczność. I właśnie to zostało uhonorowane przez Kapitułę Konkursu. Najdłuższe Urodziny wpisywały się spontanicznie w oficjalną politykę miasta w kontekście Roku Chopinowskiego. To było bardzo ważne - pokazanie, że Chopin był z Warszawy. A co ciekawe, wśród członków Kapituły nie było muzyków.
Wartości artystyczne w tej inicjatywie są oczywiste, ale podczas Najdłuższych Urodzin muzyka stała się także narzędziem, które służy budowaniu tożsamości miasta, społeczeństwa i budowaniu odpowiedzialności za miasto, w którym żyjemy. Mam wrażenie, że właśnie te aspekty przeważyły za takim wyborem Kapituły. Najdłuższe Urodziny przypomniały mieszkańcom Warszawy, że w ich mieście żył i tworzył artysta-kompozytor z najwyższej półki - najwyższej klasy. Frekwencja pokazała, że po prostu było warto. Wiele osób poczuło, że muzyka Chopina i Warszawa, w której żyjemy to jedno.
W konkursie było wiele nominowanych inicjatyw. Ale prawie jednogłośnie zdecydowaliśmy, by Grand Prix przyznać Stowarzyszeniu Mieszkańców Ulicy Smolnej za zorganizowanie Najdłuższych Urodzin.

E.C.: Co Pan myśli na temat idei Święta Muzyki i Kwartału Muzycznego?

M.W.: Dla mnie Święto Muzyki to inny sposób podejścia do przestrzeni miejskiej, jest to swego rodzaju Święto Miasta. Muzyka może być wyzwolicielem energii społecznej. Takie święto ma potencjał do tego, by ją wyzwolić, by ludzie odkryli tożsamość miejsc, ich historię, inaczej spojrzeli na miejską przestrzeń. Przy Najdłuższych Urodzinach to się sprawdziło. Święto Muzyki może zainspirować do zmian. Chciałbym, żeby ludzie w Warszawie czuli się dobrze. Oni to miasto wybrali. Kwartał Muzyczny byłby innym zagospodarowaniem fragmentu stolicy. Jeśli Święto Muzyki spodoba się mieszkańcom Warszawy, to ta przestrzeń w Śródmieściu będzie tętniła muzyką.

rozmowę przeprowadziła
ELIZA CELOCH

poniedziałek, 19 września 2011

Wywiad z Prezydentem
Włodzimierzem Paszyńskim

O Święcie Muzyki jako święcie różnorodności poetyckim językiem...

Eliza Celoch: Co Pan myśli na temat idei Święta Muzyki?

Włodzimierz Paszyński: Jestem bardzo za. Fajne jest każde święto, wszystko, co ożywia ulicę i w dodatku nie jest martyrologią, czy protestem; wszystko, co jest dla ludzi, a nie przeciwko ludziom. Jestem za, bo to jest bardzo twórcze.

Święto Muzyki to święto różnych gatunków, stylów, gustów, można powiedzieć - święto różnorodności. Monokulturowość jest bez sensu. Im coś jest bardziej różnorodne, tym lepsze. W różnorodności tkwi wartość, siła, mądrość. To nie ulega wątpliwości. Choć różnice czasem potrafią wywoływać upiory. Przykłady mamy w historii. To nie zabije jednak we mnie przekonania, że różnorodność jest wartościowa, mimo że może prowadzić do napięć. Tak jest też wtedy, gdy mówimy o kulturze, sztuce. Istnieje muzyka, której nie lubię, wydaje mi się, że jej nie rozumiem. Nie znaczy to jednak, że mogę jej zabrać prawo do istnienia.

Nikt nie może mi nakazać kochać Bacha, a nie cenić Pendereckiego lub odwrotnie. Jestem przeciwko takiemu pojmowaniu świata. Nikt nie może mi narzucać upodobań estetycznych. To mój wolny wybór. Jeśli czegoś nie lubię, to nie pójdę na taki czy inny koncert, ale to nie znaczy, że jest on gorszy lub że ma się nie odbyć.

E.C.: Czy mógłby Pan powiedzieć, co do tej pory zostało zrobione w kwestii organizacji pierwszego Święta Muzyki w Warszawie?

W.P.: Święto Muzyki to dzieło organizacji, które ze sobą współpracują i jeśli to będzie sukces, to będzie sukces tych organizacji. Pomaga też szereg ludzi dobrej woli. W organizację Święta Muzyki zaangażowała się Przewodnicząca Rady Miasta: Ewa Dorota Malinowska-Grupińska. Szkoły dowiedziały się o nim poprzez dzielnicowych koordynatorów Warszawskiego Programu Edukacji Kulturalnej, Biuro Edukacji, Wydziały Oświaty. O Święcie Muzyki rozmawialiśmy także podczs spotkania z burmistrzami.

Rolą organizacji pozarządowych jest dać impuls, aby ludzie wyszli w Święto Muzyki - 21 czerwca na ulice. I aby to stało się tradycją.

E.C.: Czy chciałby Pan coś dodać w kwestii Święta Muzyki?

W.P.: Cóż mógłbym jeszcze dodać...

E.C.: Niech żyje muzyka, sztuka, "e'viva l'arte!"

W.P.: Ale ten wiersz zaczyna się: "Człowiek zginąć musi..." A w zacytowanym fragmencie pochwała sztuki pojawia się w opozycji do nic nie wartego życia. To chyba jednak mimo wszystko przesada…

E.C.: Co Pan sądzi na temat Kwartału Muzycznego? Jak odbiera Pan ten projekt Warszawy jako europejskiej stolicy kultury?

W.P.: Kwartał Muzyczny wpisuje się w szereg projektów kulturalnych w Warszawie.
Bardzo dużo udało się zrobić dla książki. Mamy Warszawską Premierę Literacką. Sięgając do przedwojennej tradycji, reaktywowaliśmy Warszawską Nagrodę Literacką. Teraz nabrała nowego blasku. Po latach wróciliśmy też do idei kiermaszu książki – teraz sytuując go na Mariensztacie.

Również w dziedzinie sztuk plastycznych nastąpiła próba wchodzenia w przestrzeń miejską.
Muzyka to kolejny wielki akcent. Istnieją różne formy obcowania z nią. "Imprezy" klasyczne lub jazzowe. W weekend byłem na wielu piknikach rodzinnych. W jednym miejscu ludzie czekali na występ Kapeli Czerniakowskiej, na Pradze z kolei - na występ „Plastikowych ludzi” z Czech. Niech każdy wybiera. Kiedyś sam organizowałem dla wagarowiczów koncerty na Agrykoli...

E.C.: Czyli ma Pan doświadczenie! Zna Pan zagadnienie od praktycznej strony.

W.P.: ...i publiczność również wybierała. Sama zresztą stanowiła zespół różnych środowisk.
Kwartał Muzyczny to bardzo fajny pomysł, tylko musi się jakoś zakorzenić. Jego siłą jest siła rożnych podmiotów, które będą go tworzyć. Ważna jest publiczność. To ona ostatecznie zaakceptuje, bądź nie, pomysły organizatorów. "Tłumie! Ty masz RACJĘ!!!" - pisał Julian Tuwim.

E.C.: "Miasto, masa, maszyna."

W.P.: Peiper.
Właśnie ten tłum, ta masa, ci słuchacze - są najważniejsi w tym projekcie. To musi być też bardzo wyrazista propozycja - chodzi o to, aby w pewnym miejscu można było posłuchać piosenki poetyckiej, w innym - jazzu, jeszcze innym - muzyki klasycznej. Musi być jakiś program, jakaś wyrazistość.

Kibicuję gorąco całemu pomysłowi, Jarosławowi Chołodeckiemu i Stowarzyszeniu Mieszkańców Ulicy Smolnej. Nie mam nic przeciw, wszystko jest za. W przyszłym roku Święto Muzyki będzie miało większą obudowę. Mam nadzieję, że znajdziemy na to pieniądze, ponieważ konstruując budżety przyszłoroczne, będziemy to Święto mieli z tyłu głowy. A teraz będą pierwsze koty za płoty, pierwsze nuty...

rozmowę przeprowadziła
ELIZA CELOCH

wtorek, 30 sierpnia 2011

Pawilony Nowy Świat
partnerem Kwartału Muzycznego



Pawilony Nowy Świat – Centrum Kultury i Dyskusji (33 pawilony na tyłach ulicy Nowy Świat składające się z barów, pubów, knajpek i sklepów) są dobrze znane mieszkańcom ul. Smolnej i okolic. Wielu bywalców docenia Pawilony jako miejsce wyjątkowe nie tylko w skali Warszawy, ale Polski i stolic europejskich. Uważamy, że jest to wartość, którą należy kultywować. Po lipcowym spotkaniu z Jarkiem Chołodeckim, Tomaszem Kwiatkowskim oraz Arturem Filipem nowy Zarząd spółki zarządzającej Pawilonami Nowy Świat (spółki o wdzięcznej nazwie z lat ’70 ubiegłego wieku – Zespół Budowy i Administracji Pawilonów Rzemieślniczych Nowy Świat Sp. z o.o.) w składzie Krzysztof Odziński, Robert Kowalski i Paweł Ryszkowski, jest bardzo zadowolony z bardzo bliskiej wizji i koncepcji działania Pawilonów, Stowarzyszenia Smolna i Kwartału Muzycznego.

Pisząc, że ‘kulturę tworzy się nie tylko w galeriach i muzeach’ chcemy wspierać dążenia artystów i muzyków do promocji street artu, muzyki i sztuki ulicy w przestrzeni publicznej. Kwartał Muzyczny jest wspaniałym pomysłem na rozwój nie tylko pawilonów, ale i ważnej części centrum Warszawy. Jesteśmy niezmiernie zadowoleni z dołączenia do projektu “Kwartał Muzyczny” i widzimy w nim wiele spójnych, wspólnych elementów z nową strategią rozwoju pawilonów. Będąc zagłębiem klubowym Warszawy i będąc de facto w samym centrum Kwartału Muzycznego, Pawilony idealnie wkomponowują się w projekt kwartału. Uważamy, że jest to pierwsza pozytywna oddolna koncepcja rozwoju zagospodarowania terenu kwartału posiadająca ogromny potencjał dla rozwoju centrum Warszawy w miejsce tętniące energią, życiem i kulturą – zarówno kulturą wyższą, jak i alternatywną. Przeistoczenie naszego kwartału w miejsce, gdzie zewsząd brzmi muzyka i gdzie mają miejsce oddolne inicjatywy umilające nam życie, przyciągające turystów, wspierające muzyków i przedsiębiorczość jest dla nas niezwykle istotne. Zagospodarowanie tego terenu powinno być podyktowane potrzebami wszystkich osób w nim żyjących i funkcjonujących, jak i potrzebą rozwoju centrum Warszawy w europejską metropolię kultury. Koncepcja Kwartału Muzycznego zasługuje na dokładne przyjrzenie się tej inicjatywie nie tylko przez władze miasta i dzielnicy, ale przede wszystkim mieszkańców, przedsiębiorców i organizacji funkcjonujących w kwartale. Jako spółka zarządzająca pawilonami, jak i same pawilony, dołożymy starań, aby rozwijać naszą działalność, wizerunek oraz podejmować inicjatywy i wspierać inicjatywy innych osób i organizacji dążących do rozwoju Kwartału Muzycznego. Tym samym, podpisujemy się pod deklaracją partnerską Warszawskiej Drogi Kultury i wspieramy rozwój Kwartału Muzycznego!

O Pawilonach Nowy Świat

Pawilony, kiedyś obsadzone przez drobnych rzemieślników, dzisiaj przeżywają swoją drugą młodość. Są miejscem spotkań, dyskusji, muzyki, zabawy i odpoczynku. W ostatnich latach pawilony przeobraziły się w zagłębie klubowe stolicy. Niewiele miejsc w centrum Warszawy jest tak popularnych wśród studentów, młodych (i nie tylko!) warszawiaków, jak i turystów. Liczne publikacje wiodących magazynów i gazet z Polski, USA, i Wielkiej Brytanii oraz informacje o Pawilonach zamieszczone w przewodnikach turystycznych świadczą o tym, jak fajnym miejscem o unikalnym klimacie są Pawilony. Spontaniczny rozwój pawilonów został ostatnio ukoronowany licznymi wyróżnieniami, m.in. czytelników TVN Warszawa na najlepsze zagłębie klubowe w Warszawie, a jeden z najpopularniejszych europejskich blogów turystycznych Spotted by Locals uznał Pawilony za jeden z 99 najlepszych otwartych kompleksów barowych w Europie! Opublikowano liczne pozytywne artykuły opisujące walory pawilonów: w Newsweek USA, Guardian UK, Gazecie Wyborczej i innych mediach.

szczególnie wieczorami obszar Pawilonów wypełnia imponujący tłum

Co się ostatnio zmieniło w Pawilonach? Zdjęliśmy wszystkie kraty z pawilonów, ponieważ centrum Warszawy jest miejscem bezpiecznym i chcemy sprawiać pozytywne wrażenie. W lipcu w pawilonach miał miejsce Street Art Doping Festiwal 2012 – cztery grupy artystów z Niemiec i z całej Polski malowały murale na pawilonach. W czerwcu Pawilony wzięły udział w akcji Obudź Warszawę, i po raz pierwszy zorganizowano Święto Pawilonów dla ponad 5 tysięcy naszych bywalców. Kolejne zmiany już niebawem – malowanie pawilonów, stworzenie zewnętrznej ‘Galerii Pawilonów’ i wiele innych inicjatyw – również, mamy nadzieję, ze Stowarzyszeniem Smolna i okolicznymi organizacjami. 

opracowanie
Robert T. Kowalski

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

O muzyce, która sprowadza ludzi na wymarzoną płaszczyznę porozumienia
-rozmowa z Jarosławem Chołodeckim przeprowadzona przed Świętem Muzyki

Eliza Celoch: Roland Barthes w jednym ze swoich tekstów stwierdził: „Może na tym polega wartość muzyki: że jest dobrą metaforą”. Czym dla Pana jest muzyka?

Jarosław Chołodecki: Dla mnie muzyka jest pewnym formalnym zabiegiem, który sprawia, że w sposób intensywny uruchamia się obszar emocji, a to jest potrzebne do tego, by uruchomić intelekt. To przedpokój do tego, by się zmienić. Po drugie jest to świat pasji bardzo wielu osób. Muzyka towarzyszy im wszędzie, ale nie tworzy z nich społeczności. W mieście na ulicach można zauważyć wielu ludzi, którzy mają słuchawki na uszach. Zamykają się w świecie dźwięków. Stanowią tłum, ale słuchają muzyki w pojedynkę. Dzięki słuchawkom są odizolowani od rzeczywistości. A ryzykują życie, bo nie słyszą dźwięków ptaków, samochodów, konającej babci. To zbiorowe słuchanie muzyki nie tworzy społeczeństwa. To rozproszone atomy, a my chcemy stworzyć cząsteczki.

Ci ludzie stosują muzykę jak tabletkę na uspokojenie lub pobudzenie. Jest to instrumentalne traktowanie muzyki. Moim zdaniem muzyka może być użyta do budowania społeczeństwa. Owszem, znów dochodzi tu do używania muzyki, ale nie wstydzę się tego, że muzyka może być użyta do czegoś dobrego. Tak jak skalpel może służyć do mordowania lub pomagania ludziom.

Mieszkałem przez wiele lat w USA i poznałem tam pewien klub bluesowy. Woziłem tam również Polaków. Pamiętam ich wielkie zdziwienie. Klub bluesowy nie był wspaniały dlatego, że słuchało się w nim bluesa. Jego niezwykłość polegała na niepowtarzalnej atmosferze – ludzie czuli się tam jak jedna wielka rodzina. U nas w miejscu, w którym wielu ludzi słucha muzyki, nie wytwarza się między nimi żadna więź.

Opisuję to jako eksperymentator muzyczny – nie jestem muzykiem ani muzykologiem. Jestem konsumentem muzyki, animatorem społecznym, zajmuję się projektami społecznymi i doświadczenie, które zdobyłem, pomaga mi i stanowi dla mnie stały punkt odniesienia. Działanie jest dla mnie ważniejsze niż intelektualna synteza. Pewnie bardziej podświadomie niż świadomie odwołuję się do muzyki jako narzędzia, które sprowadza ludzi na wymarzoną płaszczyznę porozumienia.

Ludzie często w reakcjach na sztukę prezentują, powiedziałbym, bardzo długo ćwiczone postawy powściągliwe. A dźwięki uruchamiają pewne wspomnienia.

Kiedyś byłem świadkiem tego, jak pewna Amerykanka rozpłakała się na koncercie, słuchając Chopina. Później spytałem ją: Dlaczego Pani płakała? Okazało się, że na jej wzruszenie złożyła się suma różnych rzeczy. Muzyka, Chopin, wspomnienia z Warszawy. To była piramida przeróżnych skojarzeń. W efekcie Amerykanka była nieziemsko wzruszona. A wzruszenia są nam wszystkim potrzebne. One zmieniają. A każdemu potrzebna jest zmiana, odskocznia od tego, co robimy w sposób automatyczny, bezrefleksyjny.

W czasie najdłuższych urodzin pełniłem funkcję odźwiernego i przekonałem się, jak muzyka jest przerażająco potrzebna. Jest jak środek terapeutyczny, jak aspiryna. Jedna ze słuchaczek wyznała:

- Od dwudziestu lat nie zdarzyło mi się być tak szczęśliwą.

Nie ma chyba jednego syntetycznego określenia, czym dla człowieka jest muzyka.

E.C.: Czy mógłby Pan opowiedzieć o idei Święta Muzyki? Co się Panu w niej najbardziej podoba?

J.Ch.: Święto Muzyki zdaje mi się być wielkim happeningiem, wielką próbą przełamania takiego dziwnego uporu, stanu, w którym jesteśmy na coś nieprzygotowani. Święto Muzyki ma stworzyć przestrzeń, w której mogą się wyrazić ci, którzy jeszcze nie skończyli ostatniego semestru, nie dograli ostatniego akordu, ale dzielą się i radują tym, co już posiedli. Niezależnie od tego, czy jest to gra na fortepianie czy na grzebieniu. Tu nie ma żadnych warunków wstępnych. Chcesz? Graj! Gdzie? Gdzie chcesz. Po drugie jest to wyjście ze sztuką, żeby uświadomić nam wszystkim, jak ona zmienia świat.

Poczujemy smak miasta muzyki, gdy ona zabrzmi wieloma głosami i konwencjami. To będzie dla nas takie doświadczenie na chwilę, jakby to było, gdyby Warszawa naprawdę była jednym wielkim Świętem Muzyki.

Ludzie szukają różnych pretekstów do tego, by poczuć się lepiej. Można Święto Muzyki porównać do Nocy Muzeów. Oto muzea, które kojarzą się z naftaliną, starszą panią naraz stały się atrakcyjne nocą. Zwiedzanie o tej porze - prosty zabieg przestawienia akcentów, to wywołało entuzjazm. Ludzie wyszli na ulicę. Nie wierzę, że wszyscy jeździli do muzeów. Często wałęsali się, ale było to piękne wałęsanie się. Bez służb porządkowych. I było bezpiecznie. Nie słyszałem, by ktoś tej nocy kogoś zadźgał, by doszło do jakichś aktów gwałtu. Wydarzenia tego rodzaju co Noc Muzeów są dużym sukcesem. Dzieje się tak dlatego, że lubimy czuć się zaproszeni w sposób niezwykły.

Na Święcie Muzyki artystów nie będziemy widzieli w ich normalnych anturażach. Marzymy o tym, by oni wystąpili wręcz na ulicy. Wtedy zaistniałaby inna relacja uczestnik-wykonawca. Byłby to także pierwszy krok do przekonania w Warszawie wielu nieprzekonanych, że Warszawa jest wspólnym poletkiem. Miasto jest wytworem, który umożliwia kulminację, miejscem, w którym ludzie mogą się wymieniać, inspirować, tworzyć. Po to powstało miasto. Ale również tworzy ono pewne reguły postępowania. Święto Muzyki jest kolejną okazją do tego, żeby przyspieszyć proces takiego uszlachetniania miasta, podnoszenia jego walorów miejskich. To nie wystarczy, że ludzie mieszkają gęsto. Oni muszą się inaczej zachowywać. To niezwykle ważne.

Święto Muzyki to doskonała okazja do tego, by stworzyć... koalicję. Przy czym niczemu się nie podporządkowujemy. Święto Muzyki jest przykładem tego, jak można coś zrobić razem w drodze porozumienia, umowy bez sztywności organizacyjnej, sztabów. To będzie test na to, jak nam wychodzą koalicje. Często żeby je stworzyć, trzeba szukać przywódców, w ogóle budować strukturę pionową.

Tymczasem koalicja funkcjonuje wtedy, gdy potrafimy słuchać, używamy siły argumentu nie argumentu siły. W przypadku Nocy Muzeów to było proste. Muzea otwierane były nocą. W naszym przypadku jest dużo trudniej, bo my musimy zaprezentować wieczór muzyki. I to muzyki różnorodnej. Ale powinniśmy pochować różne uprzedzenia, sympatie. Musimy przekonać innych. Jesteśmy w trudnej sytuacji. To dobre szkolenie obywatelskie.

E.C.: Czy mógłby Pan opowiedzieć o działalności Stowarzyszenia Mieszkańców Ulicy Smolnej przejawiającego inicjatywę w organizacji Święta Muzyki?

J.Ch.: Organizowaliśmy najdłuższe urodziny Fryderyka Chopina. Powtórka była w kościele Wizytek. Organizujemy różne wydarzenia artystyczne. Dwa lata pracujemy nad projektem Kwartału Muzycznego. Święto Muzyki jest jego świetną promocją. To się składa, zazębia. Tak się składa, że w Święto Muzyki odbędzie się też święto naszej ulicy. Chcielibyśmy, aby każda kamienica była miejscem akcji. Na podwórkach usłyszymy jazz, rock'n'roll, muzykę ludową. Będzie inna akustyka, inne warunki uczestnictwa w sztuce w przestrzeni, która na co dzień nie kojarzy się ze sztuką.

E.C.: Czym jest Kwartał Muzyczny – jedyna w swoim rodzaju muzyczna dzielnica?

J.Ch.: Jeszcze go nie ma, jest w naszych marzeniach. Chodzi nam po głowie taki pomysł, żeby Warszawa, która została po wojnie dość chaotycznie zasiedlona, miała dopalacz aktywności w mieście. Sztuka sprzyja kreacji, bo sama jest kreacją, doszłoby więc do synergii kreacji (różne dziedziny sztuki). Powstałaby przestrzeń inkubacji artystycznych zachowań. Czasy, w których żyjemy niezwykle premiują to, co jest dziełem mózgu, a nie fabryki. Fabryka stała się symbolem dziewiętnastego wieku. To, co się liczy to to, co jest twórcze. Więc jeśli Warszawa ma być nowoczesną metropolią, musi być wietrzona sztuką. Przy czym jako miasto Chopina jest do tego szczególnie predestynowane. Obecnie Warszawa ma tyle samo mieszkańców, co przed wojną, ale jest trzy razy większa. Oczywiście nasze plany nie dotyczą całego miasta. Interesuje nas centrum, obszar, na którym znajduje się Instytut im. Fryderyka Chopina, Uniwersytet Muzyczny im. Fryderyka Chopina, Salonik Chopinowski na Smolnej, Foksal, na którym mamy zmasowanie klubów i restauracji, a który przed wojną był ulicą rozrywkową. Niczego tu nie wymyślam, nadaję tylko miano – Music Quarter. I nie ma możliwości, żebyś nie trafił na swoją muzykę, wszędzie będą różne style muzyczne.

W końcu dla warszawiaka będzie to też nowy symbol tego miasta. Będzie to miasto akcji, wrzenie świata. Istnieją na przykład miasta historii, kontemplacji, Warszawa jest raczej odbierana jako miasto-bohater.

Chciałbym, aby w ramach Kwartału Muzycznego nastąpiło radosne wyjście muzyków do ludzi. Według statystyk 84 % absolwentów Wydziału Instrumentalnego nie znajduje pracy. Absolwenci czują się spełnieni, ale to spełnienie nie pomogło im w znalezieniu pracy. Ważne jest to, aby uświadomić sobie, że muzyka to produkt, który można sprzedać. Ludzie grając, robią coś dobrego dla innych.

Tymczasem wykształcenie muzyczne kosztuje dużo pracy i pieniędzy. Są to studia, na których panuje bardzo wielka rywalizacja. Młodzi muzycy ćwiczą wiele godzin, zdają bardzo ciężkie egzaminy. Również sposób kształcenia prezentuje się w ten sposób, że na jednego profesora przypada kilku studentów, a czasem są to proporcje jeden na jeden. W muzyków zainwestowano więc wielką pracę i wielkie pieniądze. W efekcie absolwenci ci stają się najdroższymi bezrobotnymi. Nie pojawiają się nowe pomysły na stworzenie nowych orkiestr i teatrów, są raczej nowe pomysły na zamykanie orkiestr i teatrów. Świat nie chce się absolwentom Akademii Muzycznych godziwie zrewanżować za tę pracę, zapłacić za nią.

Wszystko to nie jest jednak „gadaniem pięknoduchów”. Jeśli dzięki powstaniu Kwartału Muzycznego uda się zatrudnić dwustu absolwentów, to będzie duże osiągnięcie.

E.C.: Muzycy grający w plenerze byliby swego rodzaju atrakcją turystyczną. W wywiadzie dla TokFm powiedział Pan: „Muzyka nie ma być tłem, ma być grana na żywo, ma uwodzić przechodniów i zapraszać, ma charakteryzować miasto, ma być dedykowana osobom słuchającym”. Muzyka wkomponowana w krajobraz: doznania estetyczne plus wartości poznawcze to dość nowatorskie zwiedzanie połączone z obcowaniem ze sztuką. Atrakcyjny mariaż kultury i turystyki – tego jeszcze nie było. Czy to początek jakiegoś nowego interesującego zjawiska? Czy będą powstawać jakieś inne projekty tego typu?

J.Ch.: To, co się zdarzy, niezwykle zdynamizuje układ. Obecnie podział ról w mieście jest dość przewidywalny. Dojdzie jednak do pewnych przesunięć.

Spójrzmy na przykład na Jandę. Założyła swój własny teatr i już jako aktorka nie musi dostosowywać się do reżyserów, dyrektorów, sama stała się dyrektorem, znalazła przestrzeń do artystycznego spełniania się.

Chcemy, aby Warszawa myślała o sobie jako o mieście wielkiej przygody, artystycznej prowokacji, a tak o sobie nie myśli. Artyści nie myślą o sobie jak o najważniejszych obywatelach. Biura podróży nie myślą o sobie jak o biurach w atrakcyjnym mieście Chopina.

A to my wygrywamy na perkusji rytm tego miasta. Powinniśmy je zmienić. Chodzi właśnie także o ten przełom w myśleniu. Gdyby udało się zrealizować ideę Kwartału Muzycznego, przedsiębiorcy, restauratorzy będą mogli myśleć o sobie nie jak o producentach schabowych, ale jak o mecenasach sztuki. Może dojdzie do tego, że taksówkarz, który przewozi obcokrajowców z lotniska, założy krawat i garnitur. Ubierze się tak na powitanie, specjalnie po to, by zawieźć turystę do miasta muzyki. Chcemy, aby Warszawa była miastem wabiącym muzyką.

Tymczasem nikt nie pomyślał, że na lotnisku, które nosi nazwę im. Fryderyka Chopina nie pada ani jedna nuta.

Ja bardzo liczę na to, że Music Quarter odmieni miasto. Marzyłbym o tym bardzo.

E.C.: Czy w przyszłym roku również odbędzie się Święto Muzyki? Czy będzie to stały punkt programu czerwcowych imprez kulturalnych w Warszawie?

J.Ch.: Jeśli tylko przyjdą słuchacze, naturalnie będzie to impreza cykliczna. W Paryżu podczas pierwszego Święta Muzyki na ulice wyszło trzy tysiące ludzi grających. Odtąd liczą się tam tylko dwa święta: zdobycie Bastylii i Święto Muzyki.

21 czerwca przygotować się muszą wszyscy: artyści, turyści, mieszkańcy Warszawy. Będziemy celebrować muzykę i muzyków.

rozmowę przeprowadziła
Eliza CELOCH

środa, 3 sierpnia 2011

Polski jazz - z brazylijskim rytmem

Tłumaczenie na podstawie tekstu opublikowanego w Chicago Tribune.
13 lipca, 2011 | Howard Reich | krytyk Sztuki

Piętnaście lat temu pewna wybitna polska wokalistka jazzowa wstąpiła do jednego z klubów w Chicago, gdzie w zachwyt wprawiło ją to co tam usłyszała: kuszące dźwięki wydobywane przez wyjątkowo uzdolnionego brazylijskiego wokalistę i gitarzystę.

Oboje artystów przeprowadziło się do Chicago ze względu na głęboko osadzoną historię tego miasta w jazzie, a teraz, patrząc wstecz, oboje wierzą, że to spotkanie było im przeznaczone.

W każdym razie nie ulega wątpliwości, że Grażyna Auguścik (która wychowała się w Polsce) i Paulinho Garcia (który rozpoczął karierę w swojej rodzinnej Brazylii) zaliczają się do najciekawszych jazzowych duetów wokalnych. Gdy razem śpiewają, mroczna wschodnioeuropejska muzyka doskonale łączy się ze słonecznymi dźwiękami Ameryki Południowej, a ich głosy harmonizują się w uniwersalnym języku jazzu.

„Zobaczyła jak grałem i chyba jej się spodobało” - mówi Garcia, który wraz z Auguścik zagra w czwartek koncert w klubie Katerina, zanim oboje wyruszą koncertować do Polski.

Auguścik wspomina: „Od razu wiedziałam, że nasze głosy będą do siebie pasować. To była po prostu intuicja.”

Po wydaniu trzech płyt i odbyciu kilku światowych tras koncertowych, ta para muzyków z Chicago stała się niezwykłym zjawiskiem nie tylko ze względu na melodyjne piękno ich twórczości, ale także z powodu wyciszonego nastroju ich muzyki, która bardziej przypomina szept niż krzyk, wabi i przyciąga słuchaczy, by mogli lepiej usłyszeć jej niuanse.

„Teraz, gdy minęło tyle lat odkąd razem śpiewamy” - dodaje Auguścik - „myślę o nas, jak o dwóch głosach w jednym ciele.”

Sam fakt spotkania się muzyka z Polski i Brazylii wynika z etnicznej natury miasta, które ich oboje przyciągnęło. W Chicago nieuniknione jest to, że ścierają się ze sobą nawet bardzo od siebie odległe kultury muzyczne, co prowadzi do nieoczekiwanych muzycznych efektów.

„Nigdy nie udałoby mi się spotkać takich muzyków jak Paulinho w moim (rodzinnym) kraju” - przyznaje Auguścik. „Może widziałabym ich na koncertach, ale nie miałabym szansy regularnie się z nimi spotykać i pracować i po prostu spędzać razem czas. To zdecydowanie klimat Chicago..."

„Gdy spotykamy się tu z ludźmi z różnych części świata, jesteśmy w stanie stworzyć coś, o czym nawet nie bylibyśmy w stanie pomyśleć w naszych własnych krajach.”

Garcia potwierdza te obserwacje:

„Wydaje mi się, że Chicago daje nam niezwykłe możliwości dzięki temu, że w tym jednym miejscu zbiera się tyle różnych kultur” - mówi. - „Daje nam to okazję do tego by popróbować różnych rzeczy i sprawdzić, co dobrze brzmi. W przypadku Grażyny i mnie okazało się, że brzmi to świetnie.”

Garcia twierdzi, że współpraca między nimi wywiązała się po części dzięki nieprzeciętnemu stylowi śpiewania Auguścik. Bo rzeczywiście jej głos niesie ze sobą niezwykłą płynność dźwięków – żadna inna wokalistka jazzowa nie brzmi tak jak ona. Gdy jej głos osiąga swoje najlepsze brzmienie, linie melodyczne płyną nieskrępowane pulsem rytmu i niezakłócone uderzeniami perkusji.

Natomiast sposób śpiewania Garcii w pełni oddaje rytm brazylijskiej muzyki, jej zrównoważoną dynamikę i spokojne przejścia między synkopami.

W wyniku połączenia tych dwóch głosów i po dodaniu czystego akompaniamentu Garcii na gitarze – otrzymujemy muzykę, która rozbraja słuchaczy już od pierwszych fraz.

A jednak nadal duet Auguścik-Garcia pozostaje ulubieńcem koneserów, uwielbianym przez znawców jazzu na całym świecie, jednak nie docenionym jeszcze przez szerszą publiczność na jaką zasługuje.

Ale to może się zmienić, przynajmniej do pewnego stopnia, gdy pod koniec roku duet wyda album, już nagrany, a obecnie miksowany: „The Beatles Nova”. Według wstępnych planów ma być on wydany w Stanach na jesieni, i jak nazwa sugeruje, będzie zawierał utwory Beatlesów wykonane w stylu brazylijskiej bossa novy.

Biorąc pod uwagę powszechną znajomość twórczości Beatlesów oraz uwodzicielski sposób, w jaki Auguścik i Garcia wspólnie ją zaprezentują, może to być repertuar, dzięki któremu chicagowski duet zyska większą publikę.

„Od pewnego czasu nosiłem się z tym zamiarem, gdyż Beatlesi mają bardzo dobry odbiór w Brazylii, wielu Brazylijczyków uwielbia ich piosenki wykonane w brazylijskim stylu” - mówi Garcia. Na albumie znajdą się między innymi „Norwegian Wood", „When I'm Sixty-Four" i „Hello Goodbye".

Auguścik dodaje: „Kochamy piękne piosenki, a piosenki Beatlesów zdecydowanie są piękne.”

A tym bardziej, wydaje się, w polsko-brazylijskim stylu.

rozmowę przetłumaczyła
Anna Kowalczyk

środa, 20 lipca 2011

Jak wypadło nasze pierwsze Święto Muzyki?
Czy 21 czerwca Warszawa choć trochę przypominała Paryż?

Na krótko przed Świętem rozmawialiśmy z Ludem Reno – reporterem, operatorem, reżyserem od ośmiu lat mieszkającym w Polsce, która, według niego, ma ogromny potencjał.


Kamila Bis: Długa, bogata tradycja Święta Muzyki we Francji. Nadchodzi 21 czerwca i…? Opowiedz, jak to wygląda u was.

Lude Reno: Data Święta nie jest przypadkowa – Święto Muzyki organizowane jest pierwszego dnia lata. Wtedy każdy, kto tylko chce śpiewać czy grać, może stać się gwiazdą. Święto Muzyki odbywa się w największych francuskich miastach, tj. Paryż czy Bordeaux. Uczestniczyłem w Święcie Muzyki między innymi w Paryżu i w Tour. Muszę powiedzieć, że to wydarzenie na stałe wpisało się w kanon wydarzeń kulturalnych we Francji.

K.B.: Od ilu lat bierzesz udział w Święcie Muzyki?

L.R.: Mieszkam we Francji od 12. roku życia. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że taka impreza się w ogóle odbywa. Miałem mniej więcej 14 lat i było to moje pierwsze wyjście bez rodziców – sam w centrum Paryża. Pamiętam, że nigdy wcześniej nie zauważyłem, że jest tyle różnych gatunków muzycznych – że jest i muzyka ludowa, i pop, i (wtedy) rap.

K.B.: Jak wykorzystywana jest przestrzeń? Zamysł Święta Muzyki jest taki, że muzyka jest grana w nietypowych miejscach, np. w kościele, więzieniu, urzędzie. „Grają” też podwórka, skwery, bramy…

L. R.: Tak, liczą się względy praktyczne. Często ulice są wyłączane z ruchu, komunikacja miejsca jest wstrzymana. Nie zwracałem wcześniej uwagi na stronę „techniczną”, organizacyjną Święta. Dla mnie to wielka, piękna kakofonia. Ludzie grają wszędzie – na chodnikach, schodach, w kawiarniach. Nigdy nie zastanawiałem się też nad kwestiami czysto organizacyjnymi – pozwoleniami, autoryzacją, tym gdzie można grać, a gdzie jest to zabronione. Widziałem po prostu spontanicznie grających ludzi wszędzie.

K.B.: Pojawiają się jednak kwestie związane choćby ze zwrotem kosztów podróży, pozwoleniem na ustawienie sceny, co kłóci się niejako z zamysłem przedsięwzięcia. Czy istnieje w ogóle jakiś logistyczny koordynator wydarzenia?

L.R.: Myślę, że są jacyś koordynatorzy. Myślę też, że na początku wcale nie było łatwo. We Francji nie ma jednak problemu z kosztem dojazdu chętnych, ponieważ prawie w każdym większym mieście odbywa się Święto Muzyki, każdy może więc grać u siebie, bez potrzeby przemieszczania się. Jeśli natomiast to wydarzenie organizowane jest po raz pierwszy, konieczna jest jakaś baza organizacyjna, odpowiedzialna za koordynacją całości.

K.B.: A jak rozwiązuje się sytuacje, kiedy gra np. kapela rockowa, która wymaga sceny, musi podłączyć sprzęt itp. To inwestycja uczestnika? Kto pokrywa wtedy koszty?

L.R.: To zależy. Są miejsca całkowicie wypełnione muzyką, np. Place de la Bastille w Paryżu. Pełno tam kawiarni, kafejek, restauracji i często zdarzało się tak, że dany bar czy klub zaprosił do grania zespół. Kwestie techniczne mogły być wtedy łatwiej rozwiązane – zespół mógł podłączyć sprzęt na koszt właściciela lokalu. Wydaje mi się, że ktoś, kto chce zagrać, powinien pójść do takiego klubu i powiedzieć, że chciałby tu zagrać. Dla klubu jest to dobra promocja i mało kto z niej nie korzysta w Święto Muzyki.

K.B.: Czy na Święcie Muzyki się śpiewa?

L.R.: Tak! Niektórzy słuchający nawet tańczą. To wydarzenie bez barier. Najbardziej podoba mi się to, że nie ma żadnego skrępowania (co często zdarza się np. na koncercie czy podczas występu znanego wykonawcy), ludzie zachowują się spontanicznie i nikt nie jest tym faktem oburzony.

K.B: Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że Święto Muzyki to doskonały sposób na promocję miasta. Przykładem jest Paryż, gdzie idea muzykowania 21 czerwca „wrosła” w kalendarz wydarzeń kulturalnych. Dla Warszawy to również szansa.

L.R.: Tak, zdecydowanie. Każde impreza i każde miasto, które zgromadzą największą ilość osób, mogą liczyć na dużą promocję i odzew. Takie miasto ma charyzmę, przyciąga ludzi. Nawet jeśli wydarzenie jest jednodniowe. Ludzie się jednoczą, mają wspólny cel.

K.B.: Właśnie. A jak, na podstawie Twoich obserwacji, reagują na grających mieszkańcy? Nikt się nie skarży, że w środku nocy jest głośno?

L.R.: Są określone przepisy, że np. tego dnia można grać do północy.

K.B.: Regulacje ustalone przez miasto?

L.R.: Tak.

K.B.: Wspominałeś, że grający w niektórych kawiarniach nierzadko wspierani są przez właścicieli. Mogą liczyć na skromny poczęstunek w trakcie kilkugodzinnego grania. Robią to w odpowiedzi na jakiś apel, są do tego zachęcani?

L. R.: Tak. Od początku ludzi trzeba zachęcać, informować, że coś takiego będzie miało miejsce. Szczególnie tutaj, w Warszawie, gdzie Święto Muzyki jest organizowane po raz pierwszy. To tak jak z Halloween – na początku trzeba było tłumaczyć, co to za święto, podczas, gdy teraz nikt już o to nie pyta. Trzeba pokazać ludziom „nową tradycję”, a tradycja Święta Muzyki nie wymaga specjalnego uatrakcyjnienia, bo sama w sobie jest piękna.

K.B.: Czym Święto Muzyki różni się od innych festiwali, koncertów plenerowych?

L.R.: Największa różnica polega na tym, że muzyka jest wszędzie.

K.B.: I relacja artysta-odbiorca jest bardziej bezpośrednia.

L.R.: Tak. Ludzie są ze sobą naprawdę blisko, bez ograniczeń. Muzyka grana jest na żywo, jest dużo interakcji między publicznością a wykonawcą. Wszystkich gromadzi wspólny cel.

K.B.: Moc muzyki.

L.R.: Moc muzyki odczuwana wszędzie i dlatego wrażenie jest mocniejsze, bardziej czuje się tę atmosferę.

K.B.: Nie da się przejść obojętnie w Święto Muzyki?

L.R.: Nie, to niemożliwe. Ta radosna atmosfera i dźwięki muzyki są zaraźliwe.

K.B.: Jaka jest recepta na udane Święto Muzyki?

L.R.: Pasja. Pasja osób, które grają i osób, które organizują Święto. W Warszawie trzeba też włożyć w to dużo pracy, bo Święto Muzyki odbędzie się tu po raz pierwszy. Trzeba zrobić to dobrze, zaadaptować Święto do polskich warunków. Ważne, by być spragnionym muzyki.

K.B.: Dla wielu wykonawców Święto jest debiutem, mogą po raz pierwszy pokazać się szerszej publiczności.

L.R.: Tak, dla wielu z nich to był często początek kariery, bo zdarzało się, że zauważył ich jakiś producent muzyczny, menedżer, i zaproponował współpracę.

K.B.: Czy w Święcie Muzyki biorą udział znani, popularni artyści?

L.R.: Raczej nie. To głównie impreza dla mniej znanych wykonawców.

K.B.: Organizujemy Święto Muzyki po raz pierwszy. Lepiej skupić się na względach organizacyjnych czy stronie artystycznej? Na co powinniśmy zwrócić szczególną uwagę?

L.R.: Trzeba skupić się na każdym aspekcie – organizacja będzie tu tak samo ważna jak zaproszenie jak największej liczby wykonawców. Trzeba wyjść do instytucji, zaproponować wykonawców, którzy swoją muzyką mogliby wpisać się w klimat danej instytucji. Ważne jest ustalenie podziału obowiązków, podział ról i promocja.

K.B.: Czego nam życzysz?

L.R.: Sukcesu i kontynuacji przedsięwzięcia, i tego, żeby Polacy uwierzyli w Święto Muzyki.

K.B.: Dziękuję za rozmowę.

rozmowę przeprowadziła
Kamila BIS

sobota, 16 lipca 2011

Warto oswajać się z publicznością!
rozmowa z pianistką Joanną Maklakiewicz

Nie jest uznanym zwyczajem, aby muzycy angażowali się w organizowanie muzycznych przedsięwzięć. Jedni nie muszą tego robić, bo wyręcza ich w tym profesjonalny impresariat; inni nie chcą, bo przecież nie do nich należy taka rola. Jeszcze inni, po prostu, nie potrafią. A czy powinni?

Joanna Maklakiewicz w roli gospodarza koncertu jubileuszowego z okazji 150. rocznicy urodzin Ignacego Jana Paderewskiego - Zamek Królewski, fot. Tomasz Kwiatkowski

- Oczywiście, że nie muszą! – komentuje pianistka Joanna Maklakiewicz. – Są to dwie niezależne dziedziny nie mające na siebie wpływu. To raczej kwestia predyspozycji, cech osobowości konkretnego człowieka. Ja na przykład lubię to, ale przecież nie robię tego profesjonalnie. Zwykle traktuję to jako uzupełnienie mojej pracy dydaktycznej.

Nasza rozmówczyni, adiunkt na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym i kierownik Sekcji Fortepianu w Szkole Muzycznej przy Bednarskiej, regularnie organizuje występy dla swoich studentów. Ci młodzi ludzie nie mają jeszcze wyrobionej pozycji, nie są znani, ale niejednokrotnie mają już wiele do zaoferowania.

- Warto, żeby młodzi oswajali się z publicznością – potwierdza Maklakiewicz. – Niejednokrotnie są już wystarczająco dojrzali, najlepsi z nich wygrywają konkursy i koniecznie powinni grać! Pamiętajmy, że niejeden genialny muzyk żył krótko… – dodaje żartobliwie.

Jednocześnie podkreśla, że nie jest wcale wyjątkiem:

- Na Uniwersytecie jest więcej osób, które w ten sposób pomagają studentom. Choć uczelnia dba przede wszystkim o najlepszych, to wiemy, że czasem warto dać szansę także tym trochę słabszym. Nieraz stanowi to dla nich prawdziwą mobilizację do pracy nad sobą. Ale kategorycznie odmawiam promowania osób muzycznie słabych. Nie może być mowy o faworyzowaniu na siłę, bo nikomu nie wychodzi to na dobre. Nie zajmujemy się kreowaniem gwiazd, ale wspieraniem osób naprawdę zdolnych.

Mówiąc o szczerości i prawdzie, Joanna Maklakiewicz unika patosu:

- Nie myślę o tym jako o edukacyjnej misji. We mnie sztuka wzbudza zachwyt, po prostu. A jak wzbudza go we mnie, to chcę się tym zachwytem dzielić z innymi. Dlatego chętnie angażowałam się w organizowanie wydarzeń takich jak Najdłuższe Urodziny Fryderyka Chopina 2010, gala jubileuszowa 150. rocznicy urodzin Ignacego Jana Paderewskiego czy cykl koncertów w kościele Wizytek w tym roku. Wszystkim im przyświecał szczytny cel – uzasadnia artystka, która nie tylko otaczała wszystkie te wydarzenia merytoryczną opieką, ale także sama dawała popisy swoich pianistycznych możliwości. Jest przekonana, że obie role nie wykluczają się wzajemnie:

- Zwykle nie jest wcale konieczne długie medytowanie i przygotowywanie do występu, wystarczy kilka minut skupienia – podkreśla. – To cecha zawodu, że trzeba umieć skoncentrować się na zawołanie. Dlatego zaangażowanie w organizację koncertu nie ma negatywnego wpływu na moją grę, a przecież zarówno granie samemu, jak i wspieranie gry innych osób daje wiele satysfakcji. Ta satysfakcja płynie z radości dzielenia się z innymi tym, co sama uważam za piękne.

rozmowę przeprowadził
Artur Jerzy FILIP

czwartek, 14 lipca 2011

Wywiad z Andrzejem Krusiewiczem,
spikerem i prezenterem Polskiego Radia

Eliza Celoch: Dlaczego podoba się Panu idea Święta Muzyki?

Andrzej Krusiewicz: Bo muzykę po prostu lubię. Nie jest ideologiczna, polityczna, trafia do naszej indywidualnej wrażliwości, buduje wyobraźnię, pewną estetykę, jest bardzo indywidualna w odbiorze, subiektywna, jest doznaniem bardzo osobistym. Poza tym to język uniwersalny. Można dużo wiedzieć o kompozytorze, epoce, ale wyobrażenie, sam przekaz muzyczny buduje inną wyobraźnię, jest odległy od tego, co wiemy na temat muzyki. Chopina słucham od wielu lat i za każdym razem się zachłystuję. I trudno powiedzieć, dlaczego. Bo trafia gdzieś do wnętrza, które trudno zweryfikować. I to nie jest truizm, że muzyka łagodzi obyczaje. Gdybyśmy więcej obcowali z kulturą, pewnie świat byłby lepszy. Stąd każda idea propagująca kulturę, muzykę, wartości estetyczne jest mi zawsze bliska.

E.C.: Czy mógłby Pan opisać swoje działania mające na celu zorganizowanie występów czy wręcz parady orkiestr wojskowych i strażackich, które niewątpliwie ubarwią to święto? Tego rodzaju muzykowanie będzie z pewnością  atrakcyjne nie tylko od strony dźwiękowej, ale także wizualnej. Kulturoznawcy mogą w tej radosnej manifestacji na cześć muzyki dopatrywać się tradycji Karnawału. Mnie osobiście podoba się performatywny aspekt tego rodzaju działań, subtelna teatralizacja. Co pana zainspirowało do zaproszenia orkiestr w mundurach?

A.K.: To kontakty, które cały czas podtrzymuję - przez wiele lat prowadziłem w Krakowie festiwale orkiestr wojskowych z całego świata. W sumie - 16 festiwali, na których pojawiały się orkiestry z Ukrainy, Białorusi, Estonii, Litwy, Danii, Czech, Stanów Zjednoczonych, Kanady. Gościły też orkiestry górnicze, strażackie, policyjne, również młodzieżowe, budowane na bazie instrumentów dętych. I byłem świadkiem pokazu musztry paradnej, przemarszów i występów estradowych, również wielkich widowisk typu koncert orkiestr pod batutą jednego dyrygenta. I okazało się, że to są fascynujące wydarzenia artystyczne. Ci muzycy są świetni także w innym repertuarze - grają również standardy amerykańskie, jazzowe, muzykę ludową. Z taką orkiestrą występują często mażoretki. To odnosi się do parad brazylijskich, do samby. Taniec, muzyka i publiczność wokół.

Wysłałem maile, zadzwoniłem i poprosiłem orkiestry, aby - jeśli są zainteresowane - wzięły udział. Był to kontakt typu informacyjnego i zachęcającego. Znam wielu muzyków orkiestr wojskowych. Należę do IMMS - International Military Music Society - Stowarzyszenia Miłośników Muzyki Wojskowej.

Mam nadzieję, że w miarę możliwości orkiestry zaangażują się w Święto Muzyki. Na razie pewne jest to, że wystąpi Orkiestra Victoria, ale ona działa w Rembertowie i tam też odbędzie się jej przemarsz i koncert na schodkach w Urzędzie Gminy.

Także mój impuls miał charakter informacyjno-zachęcający z racji kontaktów koncertowych.

E.C.: Jak Pana zdaniem można skutecznie promować Święto Muzyki? Jak zachęciłby Pan mieszkańca stolicy do wzięcia udziału w pierwszym w Warszawie Święcie Muzyki?

A.K.: Najważniejsza jest informacja - billboardy, prasa, radio, internet. Informacje w Domach Kultury, na Uniwersytecie Muzycznym, miejscach odwiedzanych przez ludzi kultury. Interesuje mnie reakcja polskiego społeczeństwa na tenora wsiadającego do autobusu i śpiewającego arie przez dwa przystanki. Albo jak Polacy zareagują na instrumentalistę wyłaniającego się nagle za rogiem i grającego na bębenku. I wyobraźmy sobie, że później dochodzi do niego trębacz. Jeden, drugi. Po czym nadjeżdża samochód wojskowy z saksofonistami. I powoli tworzy się cała dęta orkiestra. Polacy są wstrzemięźliwi w okazywaniu uczuć artystycznych. Musimy się tego uczyć.

E.C.: Posługując się przenośnią, można powiedzieć, że 21 czerwca Nowy Świat, Smolna, Foksal, Chmielna, Skwer Hoovera, praski Koneser oraz wiele innych miejsc w Warszawie stanie się jednym wielkim radiem – w różnych punktach miasta jak na różnych stacjach będzie "leciała" inna muzyka. Jakie częstotliwości usłyszałby Pan najchętniej? Czyj koncert będzie dla Pana priorytetem na Święcie Muzyki?

A.K.: Astor Piazzola. To trochę wynika z moich tanecznych zainteresowań. Tango ciekawi mnie zresztą w szerszym kontekście - ludowości argentyńskiej, całej kultury iberoamerykańskiej, rytmów kubańskich, brazylijskich. Samo Święto Muzyki odwołuje się troszkę do brazylijskich parad samby, rumby. Interesuje mnie też klasyka z tej części świata: Heitor Villa - Lobos. Lubię stary jazz, taki dixielandowy. Blues. Górecki, Kilar - to już jest klasyka. Na ogół wszystko chłonę i rzadko co mi się nie podoba. Ale nie lubię nowoczesnych tendencji jazzowych. I muzyki współczesnej. Nie zawsze ją rozumiem.

E.C.: Instrumentem, który posiadamy wszyscy, jest głos ludzki. Naukę "gry" na tym instrumencie teoretycznie może spróbować podjąć każdy, nie potrzebujemy do tego żadnych pudeł rezonansowych, strun, membran czy innych materialnych części, z których da się wydobyć dźwięk. Jednak barwa i tembr głosu, intonacja i dobra dykcja potrafią być swoistą muzyką, balsamem dla duszy. Lubimy słuchać interesujących głosów: mamy swoich ulubionych spikerów, prezenterów, aktorów. Według mnie warto by było w ramach Święta Muzyki zorganizować koncert pięknych głosów. Byłby to w tym momencie nie występ śpiewaków operowych, ale swoista "muzyka mówiona", dźwięk w czystej postaci, czysta forma, czarny kwadrat na białym tle. Zwłaszcza niewidoczni, a budzący dużą ciekawość dziennikarze radiowi mogliby wystąpić na jedynym w swoim rodzaju koncercie. Co pan myśli na temat takiego zorganizowania publicznego banku głosów?

A.K.: Pomysł ryzykowny. W kulturze polskiej śpiew nie jest na pierwszym miejscu. W Anglii ludzie śpiewają, bawią się przy muzyce. U nas nie zna się kolęd, hymnu. Lekcje muzyki zlikwidowano. Karaoke też się słabo u nas przyjęło. Jesteśmy introwertykami. Oczywiście na takim koncercie niekoniecznie by śpiewano, można by mówić poezję, zastosować jakąś melodeklamację.

Pomysł jest bardzo ciekawy, byłaby szalona zabawa. Obawiam się jednak, że ludzie skoncentrowani na swoim wizerunku nie chcieliby się poddawać weryfikacji. Taki koncert byłby więc ryzykowny, ale inspirujący. To mogłoby być ciekawe.

rozmowę przeprowadziła
Eliza CELOCH