poniedziałek, 31 października 2011

Kolońska Noc Muzyki

Tak, tak, skojarzenia są właściwe – Noc Muzeów, prawda? Wystawy, akcje artystyczne, wernisaże, ludzie spacerujący od jednego miejsca do drugiego, kolejki przed wejściem szybko przeradzające się w doraźny, ruchomy salon dyskusyjny nad kondycją współczesnej sztuki. U nas i w wielu innych krajach to doroczne wydarzenie ma stałych fanów a nowych zainteresowanych z roku na rok przybywa coraz więcej.

A w Kolonii? Z zainteresowaniem, od kilku miesięcy, obserwuję tutejsze wydarzenia kulturalne. Dziesiątego września, kilka minut po godzinie osiemnastej, w ponad 25 miejcach rozbrzmiały pierwsze dźwięki saksofonu, pianina, perkusji i wiolonczeli. Setki ludzi, z pozakreślanymi programami w rękach, słuchało artystów z całego świata. Jazz, elektronika, chóry kościelne, muzyka klasyczna, muzyka etniczna, brazylijska, francuska, kubańska czy hinduska. Można by wymieniać jeszcze długo.

Oferta miejsc i scen koncertowych była ogromna. Miłośnicy wygodnych wnętrz i klasycznych dźwięków kierowali swoje kroki na koncert do Filharmonii Kolońskiej. Dla tych, którzy chcieli zrelaksować się przy kameralnej muzyce etnicznej lub posłuchać muzyki sakralnej, otworem stały romańskie kościoły. Elektronika królowała w  lokalnych domach  kultury i starych młynach przerobionych na nowoczesne kluby. Dla całej reszty, która chciała potańczyć przy gorących rytmach, posłuchać jazzu lub poetyckich deklamacji przy akompaniamencie, dostępne były sale w szkołach muzycznych i  w muzeach.

W tym wielkim i wspaniałym przedsięwzięciu uczestniczyło ponad 100 wykonawców i jedynym kłopotem, jeżeli o kłopocie można tu w ogóle mówić, było bogactwo oferty. Przez kilka dni, starałam się dokonać własnego wyboru i ułożyć własną listę, oznaczając zielonym kolorem występy priorytetowe a żółtym, opcję „b”. Udało mi się wysłuchać, niestety, tylko pięciu  koncertów, choć na mojej „krótkiej” liście było ich dwa razy więcej.

Moja Noc Muzyki odbyła się pod znakiem jazzu i rytmów latynoskich, choć po drodze pojawiały się i inne dźwięki. Naszą muzyczną wędrówkę rozpoczęliśmy od koncertu Jazzhaus Big Band w Wyższej Szkole Muzyki i Tańca. W programie na ten wieczór pojawiły się utwory Louisa Armstronga, Elli Fitzgerald i Glenna Millera. Liczna orkiestra i cztery wokalistki poradziły sobie z tym repertuarem znakomicie a zachwycona widownia podrygiwała rytmicznie w takt znanych klasyków. Kolejnym punktem programu był koncert Stephanie Bosch w kościele Św. Urszuli. Zdecydowanie inny klimat muzyczny. Występ otwierała tradycyjna hinduska raga na flecie banuri, następnie, przy akompaniamencie kolejnych instrumentów, tabli i tanpuri, wysłuchaliśmy hinduskiego folku. Ludzi było niewiele, muzycy nie mieli żadnego nagłośnienia, ale atmosfera zimnego, kamiennego kościoła przetkana lekkimi dźwiękami fletu i bębenka sprawiała niesamowite wrażenie. Wnętrze kościoła było tak magiczne, że postanowiliśmy zostać tam na następny koncert, jak się potem okazało, najsłabszy ze wszystkich wysłuchanych tego wieczoru. Była to młoda grupa jazzowa o4g3, która tak zatraciła się w improwizacji na saksofony i klarnet, że muzyka traciła melodię, a dźwięki bezładnie błądziły po wnętrzu. Szkoda, bo i samo miejsce i instrumenty mogły być wykorzystane znacznie lepiej.

Na kolejny występ czekaliśmy w długiej kolejce. To był prawdziwy strzał w dziesiątkę! Zespół Eierplätzchenband jest grupą kubańsko-niemiecką, ale grają głównie rytmy kubańskie, zbliżone do Buena Vista Social Club. Wielkim atutem tej grupy jest latynoska wokalistka, która swoim miękkim, lekkim głosem i pięknymi ruchami dodaje wykonywanym utworom  niezwykłej energii. Koncert był wspaniały. Widownia, i młodzi i starsi, porwana fantastycznym brzmieniem, tańczyła pomiędzy muzykami, zabawa była wspaniała, udało nam się nawet nakłonić zespół do trzech kolejnych bisów.

Ostatni koncert był ukoronowaniem całego przedsięwzięcia. W pięknym budynku starego miejskiego lombardu spędziliśmy ostatnie półtorej godziny Nocy Muzyki. Wybraliśmy koncert grupy Batida Diferente. Zaspół łączy muzyków niemieckich i brazylijskich z fenomenalną wokalistą o lekko zachrypniętym głosie, Patricią Cruz. Rytmy bossa novy, samby i maracatu z elementami jazzu i folku były prawdziwą ucztą i sprawiły, że na krótki czas wszyscy przenieśliśmy się do odległej Brazylii. Koncert zakończył się około 2.30 i wraz z nim  nasza  tegoroczna Noc Muzyki w Kolonii.  

Warto jeszcze kilka słów poświęcić bardzo dobrej organizacji samej imprezy. Pomijając szeroką akcję reklamową na ulicach miasta, program imprezy dostępny był z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Zawierał szczegółowe informacje o koncertach, wiadomości o artystach, dokładny plan miasta a nawet opis poszczególnych instrumentów w danym zespole. Tak więc każdy miał czas, aby dokładnie zapoznać się z ofertą i świadomie dokonać najlepszego dla siebie wyboru. Bilet wstępu za 15E upoważniał do wejścia na wszystkie koncerty. Kupić go można było w centralnym punkcie miasta lub przy wejściu na dowolny występ. Koncerty odbywały się tylko we wnętrzach tak, aby w późnych godzinach nocnych nie zakłócać ciszy ani porządku w mieście. Sam repertuar też ustawiony był tak, aby głośniejsze i bardziej żywiołowe występy odbyły się jeszcze przed ciszą nocną. Każdy z koncertów trwał niespełna godzinę. Przy ogromnym aplauzie słuchaczy, muzycy zostawali na scenie trochę dłużej, ale program był tak napięty, że czasu wystarczyło na jeden-dwa bisy.  

A jeżeli, za rok, ktoś z Was będzie miał ochotę ciekawie spędzić weekend w niedalekim sąsiedztwie, pomysł na Noc Muzyki w Kolonii wydaje mi się kapitalny. Ja, w każdym razie, polecam serdecznie. Bo muzyka, jak zwykle łagodzi obyczaje!

Ewa GUMKOWSKA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz